WYJAZDOWO - OGRÓDKOWO - DOMOWO

Poprzedni weekend spędziliśmy z naszymi przyjaciółmi, no   i oczywiście z Pepą w naszej "budzie" w Beskidzie Śląskim. Słoneczko świeciło, ale wiał silny wiatr, który zwiewał zeschłe  liście z drzew. Jest ich już coraz mniej na nich. Nie pokażę lasu, bo już nie jest kolorowy, tylko jedną gałązkę    
o którą się zahaczyłam spacerując po nim :)

Pepie brak liści na drzewie nie przeszkadzał, bo miała je w strumyku, po którym chodziła i szukała patyków, a później je gryzła.  

W ogródku nareszcie skończyłam swoje jesienne prace i piękna pogoda pozwoliła mi nawet zrobić to, co miałam robić dopiero wiosną. Miło było popatrzeć na ostatni kwiatek jeżówki,

nagietki

i fiołka, któremu się coś pomyliło i zakwitł. Był jednak "smacznym kąskiem" dla jakiegoś owada i był nadgryziony.

Powiesiłam w ogródku karmnik. Chciałam się przekonać, czy ptaszki go zaakceptują i napełniłam go nasionami. Szybko chętni się znaleźli. Sikorka musiała cierpliwie poczekać aż wróbelki się najedzą :(

Ten domek,

to nie kolejny karmnik, to dzwoneczek z moich wakacyjnych wojaży :) 
W domu na balkonie jest jeszcze kolorowo.

W wazonie stoi ostatnia róża z ogródka.

Pepa "zjadła" mi buty i nie tylko :(

Została w domu sama. Zauważyłam wcześniej, że papcie i buty ją interesują. Przed wyjściem zabezpieczyłam więc szafkę z nimi i wydawało mi się, że dobrze. Niestety dla niej nie ma rzeczy niemożliwych, otwarła i łupem padły moje buty, papcie moje i męża. Teraz po prostu szafkę opróżniam.

Jeżeli wszystko ułoży się zgodnie z planem, to w czwartek pojadę do Zakopanego i nie będzie mnie sześć dni. Piszę o tym, żebyście nie byli zaskoczeni, że Was nie odwiedzam i cierpliwie poczekali na mnie :))).